Marina w ktorej stanęliśmy dała nam schronienie na dwie noce, z których jedną nie zdążyliśmy zejść a drugą postanowiliśmy wykorzystać jako ostatnią na Kubie.
I tak się wszystko zaczęło rankiem od przestawiania łajby, gdyż nocą zajęliśmy miejsce na przeciw maszyny pracującej w porcie. Gdy wzeszło słońce i pojawiliśmy się na pokładzie grzecznie ukłoniliśmy się pracownikom, chyba pogłębiarki, i wymieniliśmy kilka uprzejmości. W trakcie tej rozmowy my nie wpadliśmy na pomysł zapytania czy im przeszkadzamy, a oni chyba też nie mieli parcia, bo nie wspomnieli słowem. Po krótkim czasie pijawił się bosman portu i poprosił o przestawienie naszej łódki do innego pomostu. Nasze kolejne kroki prowadziły ku plaży i morzu. Trochę trudno to zrozumieć mi samemu lecz tak się działo. Mieliśmy ochotę poganiać po piasku popływać i wygrzać na słońcu bez ciągłej próby utrzymania równowagi.
Zaletą kompleksów all inclusiv jest fakt, że wszystko jest w cenie... Dla gości hotelowych. Choć i to nie stanowiło większego wyzwania. Po krótkich negocjacjach ustaliliśmy z barmanem, że dogodności związane z barem rozliczymy z kelnerem na zasadzie napiwków.
I tak pan kelner podaumował na ilościowo na 78 drinków (było nas sporo, chyba ze 8 osób😄). Całość wyszła po przeliczeniu Ok 1,50 pln na drinka.
Już z bardzo dobrymi humorami ppstanowiliśmy podbijać okoliczne (oddalone o 30-40 km) lokale w których bawią się Kubańczycy. I jak wielkie było nasze zdumienie i pozytywne emocje gdy dotarliśmy do lokalu o nazwie calle 62 Varadero, pod taką nazwą można odnaleźć wiele zdjęć. My aparatów nie braliśmy bo i po co. Fakt muzyki na żywo i tańców na ulicy sprawił, że na statku zameldowaliśmy się o 6 rano.
🎉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz