Próbie nawiązania połączenia z Polską przyświeca zasada "dwóch ud". Albo się uda, albo nie uda. Ale nie o tym tylko o pięknej Havanie i lokalnych przysmakach. Kolejny raz (drugi) wybraliśmy się na zwiedzanie Havany tym razem bardziej zorganizowane i zaplanowane. Odwiedziliśmy Museo de la revolucion i podziwialiśmy nieliczne eksponaty tam obecne.
Wydaje mi się, że jakikolwiek nasz krajowy konserwator zabytków doznałby szoku.
Po krótkim zwiedzaniu i byciu policzonym o tym, że w muzeum nie przysiadamy na krawężniku. Mimo, że przejście pomiędzy salami prowadzi przez plac budowy.
Wracając do przebiegu dnia, największym odkryciem była lokalna jadłodajnia w sercu starej havany.
Pierwsze zdjęcie przedstawia widok lokalu z ulicy. Po lewej stronie róż ktory nie do końca zachęca, a po przeciwnej stronie lokal z muzką i drinkami.
Parter zupełnie pusty, puste lady żadnej ekspozycji. Zupełnie nikogo. Nic nie wskazuje na to co się znajduje na piętrze po lewej.
Fotografia trochę ciemna lecz odzwierciedla to co jest w lokalu. Menu jest bardzo proste.Przychodząc do lokalu zamawiasz obiadki jedyna rzecz o jakiej sie decyduje to forma. Gulasz lub jeden kawałek. Obiad pyszny z podanym "daikiri" lub "pinakoladą" stał się najsmaczniejszych posiłkiem. Warto dodać, że jest to lokal dla Kubańczyków a nie turystów, a widok z okna rozpościera się na balkony okolicznych mieszkań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz